Bardzo często mówimy „oczy by jadły, ale…” dokończcie wedle uznania.
„Je się również oczami. W obecnych czasach przywiązuje się dużą wagę do wyglądu posiłków. Na podstawową estetykę stołu składają się dwa czynniki: przyjemny wygląd samej potrawy oraz dekoracja stołu. Eleganckie nakrycie zachęca nie tylko do jedzenia, ale i do rozmowy m.in. o staraniach gospodarza, by posiłek prezentował się wspaniale. Współcześnie producenci wychodzą naprzeciw potrzebie estetycznej żywności. W krajach zachodnich coraz częściej projektuje się jedzenie. Oznacza to, że przed walorem smakowym danego produktu stawia się jego wygląd. Na podstawie badań marketingowych, firmy spożywcze kreują swoje produkty, począwszy od koloru, smaku, kształtu i dźwięku, a skończywszy na opakowaniu. Te zmienne są podstawowymi wyznacznikami estetyczności jedzenia.” Magazyn Pepper, marzec 2014
Od 21 do 30 kwietnia w Polsce odbywał się Restaurant Week, który właśnie dzisiaj się zakończył.
Restaurant Week to Festiwal Najlepszych Restauracji, trwający przez cały tydzień. W centrum zainteresowania są oczywiście restauracje biorące w nim udział, ale dodatkowo towarzyszą mu również warsztaty kulinarne, pokazy, spotkania, rozmowy i spektakle – słowem jest to wydarzenie kulinarne, bardzo wartościowe również pod względem kulturowym.
Podczas Restaurant Week możemy zarezerwować stolik dla wybranej ilości osób w jednej z restauracji biorących udział w wydarzeniu i zamówić menu festiwalowe w równie festiwalowej cenie. Za tegoroczne menu składające się z 3 dań: przystawki, dania głównego oraz deseru zapłaciliśmy 39zł!
W wybranym przez nas miejscu możemy przebywać 90 minut. Jest kilka wariantów czasowych na zarezerwowanie stolika tak, aby jak najwięcej gości mogło spróbować smaków kuchni danej restauracji. Uważam, że to bardzo dobre rozwiązanie – dzięki temu nie ma sytuacji, w których wszystkie stoliki są zajęte, a goście po skończonej kolacji przesiadują w restauracji przez cały wieczór z kieliszkiem wina lub kawą. 90 minut to idealny czas na przyjemny relaks i zaspokojenie kubków smakowych.
Udział w tym Festiwalu po raz pierwszy zaproponował mi mój M. rok temu, kiedy mieszkałam jeszcze w Trójmieście. Zabrał mnie wtedy do bardzo klimatycznej restauracji Panorama w Gdyni. Przysięgam, że nigdy nie zapomnę smaku kremu kukurydzianego, który wtedy podano nam na przystawkę oraz pięknego widoku na morze w Gdyni, rozciągającego się z okien. Wszystkim odwiedzającym Trójmiasto serdecznie polecam to miejsce.
Przechodząc do tegorocznego Festiwalu – ponownie przypomniał mi o nim mój M. i zabrał na pierwszą romantyczną kolację w Warszawie. Skoro już wiedziałam, że wydarzenie trwa przez cały tydzień, postanowiłam wykorzystać go możliwie maksymalnie. Odwiedziłam cztery restauracje. Ostatnią kolację zjadłam… dzisiaj.
FOCACCIA RISTORANTE
Restauracją, od której rozpoczęliśmy Restaurant Week była Focaccia Ristorante przy ulicy Senatorskiej 13/15.
Jak zapewne się domyślacie jest to restauracja włoska. Szefem kuchni jest w niej Michał Rajewski.
Ponieważ pojawiliśmy się pół godziny za wcześnie, obawiałam się, że będziemy skazani na spacer, a pogoda naprawdę temu nie sprzyjała – było bardzo deszczowo. Ku naszemu zaskoczeniu, przemiły Pan Kelner poprosił o chwilę cierpliwości i przygotował nam stolik przed czasem, a kiedy restaurację opuścili pierwsi goście, pozwolił nam zmienić miejsce na bliższe kuchni, w której kucharze przygotowywali potrawy.
Wybraliśmy Menu numer 2
Przystawka
Crema di pomidori rosa – Krem z pomidorów malinowych, bazylią fioletową, dymką i ogórecznikiem
Danie główne
Spaghetti all’aglio orsino – Spaghetti z Pesto z czosnkiem niedźwiedzim i parmezanem
Deser
Gelato di yogusrt al. Raparbaro – Rabarbarowe marshmallow z lodami jogurtowo – rabarbarowymi i różą damasceńską
Krem z pomidorów był ogromnym zaskoczeniem. Kelner poinformował nas, że ze względu na dodanie truskawki i wykorzystanie wielu rodzajów pomidorów, temperatura zupy jest nieco niższa niż zazwyczaj w przypadku kremów. Oczy jadły – jak widzicie po zdjęciach, a jej smak? Coś nieprawdopodobnego. Miałam wrażenie, że każdy składnik był wyczuwany osobno, temperatura dania dla mnie była wprost idealna. A podanie bardzo eleganckie.
Wykonanie prawdziwego włoskiego makaronu to nie lada wyzwanie. I tu niskie ukłony dla kucharzy restauracji – spaghetti było idealne. Przez chwilę przed podaniem zastanawiałam się, czy wybór menu był dobry, ze względu na potrawę mięsną w pierwszej opcji, ale jak tylko zobaczyłam danie, nie mówiąc już o chwili, kiedy go spróbowałam, wszelkie wątpliwości minęły. Pesto z czosnkiem niedźwiedzim było pyszne, delikatne, zbalansowane, ale nie nudne. Czasami w różnych miejscach porcje makaronu są tak duże, a dodatki tak nijakie, że kończąc jedzenie nie delektujemy się już smakiem i czujemy się przejedzeni. Tu było dokładnie odwrotnie, smak był wyśmienity do samego końca, porcja była idealna, a podanie… Sami oceńcie.
Największym zaskoczeniem był deser. Obawiałam się o marshmallow w jego składzie, ponieważ nie umiałam sobie wyobrazić tego połączenia i bałam się również zbyt intensywnej słodyczy.
Jeśli mówimy, że „oczy jedzą” to zdecydowanie w tej sytuacji najadły się do syta. Lody jogurtowe z kruszonką pod pyszną pianką, ozdobioną jadalną różą damasceńską oraz otoczoną syropem rabarbarowym – oczy w niebie, kubki smakowe w niebie, wszystko w niebie. Słodkie, kruche, ciepłe, zimne, kwaśne – efekt wspólny – niesamowity.
Kolację w Focaccia Ristorante można opisać krótko w ten sposób – Uczta dla oczu, uczta dla ciała, uczta dla ducha. Przepyszne dania, bardzo ciepła i przyjemna atmosfera, bardzo życzliwa obsługa oraz, co najważniejsze, włoskie smaki podane w eleganckim nowoczesnym stylu.
Wtrącenie
Jeszcze tego nie napisałam, ale… na cztery miejsca, które odwiedziłam, trzy z nich były restauracjami włoskimi. Musicie mi to wybaczyć. Może powiecie, że od tego jest Restaurant Week, aby poznawać inne smaki i kuchnię innych kultur, ALE… jestem absolutnie zakochana we Włoszech i Włoskim jedzeniu.
We Włoszech byłam już wiele razy, a do kolejnego wyjazdu został już niespełna miesiąc!
3 lata temu zrobiłam sobie prezent na urodziny i wyjechałam całkiem sama na ponad tydzień do Toskanii.
Mieszkałam w pokoju typu B&B u przesympatycznego Włocha, zjeździłam pociągiem najbardziej popularne toskańskie miasteczka, spacerowałam słuchając włoskiej muzyki i… jadłam.
Dlatego proszę o wyrozumiałość, mój Restaurant Week był po prostu Italian Restaurant Week’iem.
TRATTORIA MURANO
Na kolejną włoską kolację wybrałam się z przyjaciółką. Szefem kuchni w restauracji Trattoria Murano jest Jakub Bondziul, a lokal znajduje się w bardzo nowoczesnej i biznesowej lokalizacji, przy ulicy Pokornej 2.
Przy dokonywaniu rezerwacji poprosiłam o stolik przy oknie i taki też otrzymałyśmy.
Wystrój restauracji jest dosyć nietypowy, jak na restaurację włoską – dość minimalistyczny. Duże wrażenie robi oświetlenie lokalu. To, co od razu zwróciło naszą uwagę to cudowna włoska muzyka, która wprawiała w naprawdę włoski nastrój.
Wybrałyśmy z przyjaciółką menu drugie
Przystawka
Świeże pomidory, soja, mozzarella di bufala, ciabatta, dressing bazyliowy
Danie główne
Chrupiące udko z kurczaka, batat, rozmaryn, jarmuż, białe wino
Deser
Pudding ryżowy, lody o smaku solonego karmelu, kruszonka, orzechy
Przystawka na pierwszy rzut oka? Pomidory, mozzarella… Wyobrażałam sobie, że zaserwowana zostanie Caprese. A tymczasem? Bardzo pozytywne zaskoczenie, choć w składzie podanym w menu nie było groszku cukrowego oraz oliwek, a obu składników było w tej przystawce całkiem sporo. Muszę jednak przyznać, że to było naprawdę, naprawdę bardzo smaczne danie. Choć wydaje mi się, że jednak zostało odrobinę zmodyfikowane w porównaniu do tego, które było podane na stronie przy rezerwacji stolika.
Danie główne było, powiedziałabym szczerze, dosyć „skromne” jeśli chodzi o jego ilość. Gdybym była bardzo głodna prawdopodobnie bym się nie najadła, co nie jest raczej cechą charakterystyczną dla klimatów włoskich. Sałatka z jarmużu była całkiem smaczna, ale kwaśna i moje kubki smakowe miały spory problem, żeby jej smak połączyć z delikatnym kurczakiem i kremem z batata. Skórka kurczaka była cudownie chrupiąca i gdyby nie to, że porcja była mała to naprawdę kurczak był wyśmienity, poza tym, że jego smak został przyćmiony przez rozmaryn, którego w jego połowie było bardzo dużo.
Czyli podsumowując ten pyszny i idealnie przygotowany kurczak byłby naprawdę świetny, gdyby nie mała porcja dodatkowo podzielona na pół ze względu na zabijający smak rozmaryn w jednej jego części. Co nie znaczy, że całość mnie zawiodła. Nie. Danie było przyjemne, ale następnym razem zamówię raczej podobną przystawkę niż danie główne.
Za to deser! O tak. Kubki smakowe były w niebie. Pudding ryżowy z kruszonką i orzechami, a do tego lody o smaku solonego karmelu! Ten deser naprawdę bardzo chętnie zjadłabym jeszcze niejeden raz!
Dodatkowo ogromny plus za lemoniadę – prawdziwa kwaśna, powiedziałabym wręcz, że… maksymalnie kwaśna, z dużą ilością cytryny – ale to jest właśnie taka lemoniada, jaką ja naprawdę uwielbiam.
Trochę mi było przykro, że kelner nie opowiadał o daniach tak, jak w poprzednim miejscu. Wyglądał na bardzo zmęczonego i mało optymistycznego, ale był kulturalny i obsługa była naprawdę bardzo płynna i na wysokim poziomie.
Podsumowując – kolacja bardzo smaczna, chętnie w przyszłości odwiedzę jeszcze raz to miejsce i Was również zachęcam.
SZKLARNIA
Na dzień przed zakończeniem Festiwalu, wybrałam restaurację znajdującą się w Soho Factory przy ulicy Mińskiej 25. Szefem kuchni jest tam Natalia Huzarewicz. Tym razem zarezerwowałam stolik dla siebie i Męża i wybrałam obie wersje menu – dla spróbowania, ponieważ obie były interesujące, a wiecie jak to jest – z Mężem zawsze można się powymieniać…
Na kilka godzin przed wyjściem do restauracji, zadzwoniliśmy z pytaniem, czy możemy przyprowadzić ze sobą dodatkową osobę, która zamawiać będzie po prostu dania z karty, a nie dania festiwalowe. Uzyskaliśmy informację, że możemy przyjść we troje i tak też zrobiliśmy.
Opis obu menu:
Menu 1
Przystawka
Pasztet z zająca na grzance z oliwą rozmarynową, korzenny mus wiśniowy z chilli
Danie główne
Pierś z kurczaka kukurydzianego z pomidorowym tagliatelle, sosem serowym i salsą z pomidorów malinowych
Deser
Beza z kremem waniliowym i truskawkami
Menu 2
Przystawka
Krem z brukwi z oliwą chili, mascarpone i chipsami jabłkowymi
Danie główne
Gnocchi z czosnkiem niedźwiedzim z pieczoną brukselką, orzechami i konfitowanym żółtkiem
Deser
Sernik nowojorski z polewą mango
W tym przypadku zacznę trochę od tyłu. Od dwóch deserów. Sernik nowojorski z polewą mango był absolutnie pyszny. Nie wiem, czy jest pieczony na miejscu, czy dostarczany przez cukiernika, ale naprawdę – smak perfekcyjny, a polewa mango idealna.
Jeśli chodzi o bezę – bardzo klasyczny deser i równie klasycznie można go popsuć. Nie był popsuty w tym przypadku, ale nie był również idealny, beza była odrobinę gumowa, ale naprawdę odrobinę. Biorąc pod uwagę odległość w jakiej w stosunku do Szklarni znajduje się restauracja, w której podają bezy wprost idealne, warto postarać się o perfekcyjne wykonanie deseru albo go po prostu nie podawać. A ponieważ chciałabym, żeby opinia była szczera, to szczerze przyznaję, że beza mimo dobrego smaku, idealna nie była.
Nasze dwie przystawki to krem z brukwi oraz pasztet z zająca. Pasztetu było bardzo mało, ale był smaczny, choć na co dzień nie jem takich wynalazków – smak był niezły, natomiast grzanka była bardzo tłusta. Krem dla mnie był za ostry, więc oddałam go mojemu M., ale smak był ciekawy i naprawdę dobry.
I w tym momencie niestety kończą się już pozytywne słowa na temat wieczoru spędzonego w Szklarni.
Przyznaję – jestem zawiedziona. Ponieważ często bywam na terenie Soho Factory w innej restauracji, jakiej – pewnie się domyślacie, ale jeszcze tu o niej wspomnę – przechodziłam wielokrotnie obok Szklarni i bardzo często zwracałam uwagę na ich czarujący, urokliwy ogródek i zachęcający neon wiszący nad wejściem. Restauracja została wyróżniona w Żółtym Przewodniku Gault&Millau2016, tym większe było moje zaskoczenie.
Pierwsza sprawa – przyjaciółka, która z nami poszła, chciała zamówić z karty lokalu pomidorowe tagliatelle z kurczakiem. Kelner przekazał informację, że ze względu na Restaurant Week makaron się skończył i może podać jej to danie, ale ze zwykłym spaghetti – zgodziła się.
Dopiero teraz rozmawiamy z M. na temat naszego dania w menu festiwalowym. U nas też miało być pomidorowe tagliatelle, a było pomidorowe ravioli i tego nikt nam nie powiedział – ani, że makaronu nie ma również dla osób biorących udział w festiwalu, ani o tym, czym zostanie on zastąpiony. Było to dosyć dziwne, ponieważ każda restauracja zna ilość rezerwacji, a nasza była zapisana na godzinę 19:30, więc ktoś po prostu nie sprawdził tego dnia, czy wystarczy makaronu do podania. Trudno.
Problem polegał na tym, że pomidorowe ravioli, które było w sumie całkiem niezłe, podano z kurczakiem i tu po prostu katastrofa – kurczak był niesamowicie wysuszony – nie tylko było to czuć, ale także widać. Dziwna była również różnica w wielkości dania głównego – ravioli z kurczakiem było porcją małą, a danie główne z drugiego menu – gnocchi z brukselką – porcją bardzo dużą. Gdybyśmy zamówili dwa zestawy tego samego menu, nikt by tej różnicy nie zauważył, ale dania zostały podane w tym samym momencie i ta różnica była znacząca i dla nas niezrozumiała. Zgłosiłam kelnerowi, że kurczak był suchy, na co usłyszałam, że zostanie to przekazane do kucharza, jednak żadnej odpowiedzi się nie doczekałam.
Powinnam oceniać menu festiwalowe, które poza kurczakiem było smaczne, ale nie wyjątkowe. Pozwolę sobie jednak opowiedzieć Wam, co przytrafiło się równolegle naszej koleżance, która ostatecznie zamówiła danie, które chciała, jednak na zwykłym spaghetti. W opisie dania nie było ani słowa o cebuli, której w daniu było bardzo, ale naprawdę bardzo dużo. Niestety K. nie lubi cebuli. Zjadła więc danie tak, jak mogła, oddzielając jej możliwie dużo i było wtedy widać, jak wiele jej było. Sprawdziła ponownie skład dania w karcie, faktycznie nie było słowa o cebuli, dlatego zgłosiła to kelnerowi i zapytała dlaczego nie podano prawidłowego składu dania. Kelner nie umiał sam udzielić odpowiedzi – poszedł zapytać kucharzy i… nie wrócił przez ponad 10 minut mimo, że lokal nie jest lokalem dużym i nie było w nim tłoczno.
Kiedy kelner wrócił powiedział, że cebula jest bazą do sosów (w takiej ilości i tak dużych kawałkach to raczej nieprawdziwe wytłumaczenie), powiedział jednak coś gorszego – że w karcie jest informacja o tym, że powinno się zgłaszać kelnerowi ewentualne alergie. Jak się zapewne domyślacie – sam nie znalazł tej informacji w karcie, którą przeglądał przy nas. Bez pytania przyniósł darmowy deser – ogromny kawał ciasta czekoladowego. Niestety sytuacja wyglądała trochę na zasadzie – daj pani darmowy deser i nie będzie miała pretensji. Trafiło jednak na osobę, która łatwo nie odpuszcza, a czytanie wszystkich informacji pisanych drobnym druczkiem to jej specjalność i zawodowe zboczenie.
Ostatecznie nie zapłaciła za danie, ale atmosfera nie była przyjemna.
Kelner zachowywał się bardzo nieprofesjonalnie, często kiedy odchodził od nas i przechodził do baru, opierał się o niego z telefonem i nie przejmował się tym, co dzieje się na sali. Zachowanie było tym bardziej zaskakujące, że kiedy już wiedział, że wydarzyło się coś, co pozostawić może nam kiepskie wspomnienia z pobytu, nie zrobił nic, aby chociaż trochę poprawić ogólne wrażenie.
Mam mieszane uczucia… Staram się nigdy niczego, ani nikogo nie skreślać po pierwszym negatywnym wrażeniu, ale nie wiem, kiedy zdecyduję się na ponowne odwiedziny w tym miejscu. A szkoda, ogródek był naprawdę zachęcający… Być może latem, kawa z sernikiem nowojorskim w tym ogródku będzie przyjemnym doświadczeniem, ale biorąc pod uwagę fakt, że obok znajduje się wspaniała restauracja Mateusza Gesslera – Warszawa Wschodnia, raczej wybiorę ten drugi ogródek.
Również wczoraj po kolacji w Szklarni szybko przeszliśmy zatrzeć negatywne emocje do lokalu obok, gdzie zjadłam absolutnie przepyszne szparagi po polsku i gdzie po prostu zawsze czuję się wspaniale.
Słowem – jeśli Soho Factory to zdecydowanie Warszawa Wschodnia Mateusza Gesslera.
Jeśli Szklarnia to latem, w ogrodzie. Dań z menu festiwalowego nie zauważyłam w codziennym menu lokalu, więc trudno mi powiedzieć, czy mieliśmy pecha, czy jakość jedzenia i obsługi za każdym razem jest na takim poziomie. Może kiedyś wybiorę się tam ponownie, aby zweryfikować te informacje.
CHIANTI
Na zakończenie Festiwalowych WŁOSKICH rozkoszy podniebienia, ostatni WŁOSKI akcent. Adres? Foksal 17. Szef kuchni – Marzena Gromelska. Restauratorzy – Agnieszka i Marcin Kręgliccy.
Byliśmy tam dzisiaj.
Kochani – to było NAJLEPSZE zakończenie Restaurant Week, jakie mogliśmy sobie wyobrazić.
Chianti – to jest PRAWDZIWIE włoska restauracja.
Tam WSZYSTKO się zgadza.
Cudowna włoska muzyka, urokliwy i przytulny wystrój, wspaniała obsługa. Żywe kwiaty, ściana z cegieł, drewno… to wszystko sprawia, że przenosimy się z Warszawy do Włoch. Na ścianie wisi obraz przedstawiający panoramę Florencji – mojego ukochanego miasta w Toskanii. Wygodna kanapa pozwala na siedzenie z Mężem blisko siebie… Sielanka.
Tym razem ponownie wybraliśmy obie wersje menu, w tym jednak wypadku różniły się one tylko daniem głównym.
Przystawka
Krem z zielonego groszku z jadalnymi bratkami
Deser
Karmelowa panna cotta na musie z czerwonej porzeczki
Danie główne 1
Domowe, wyrabiane na miejscu ravioli z salsiccią na pomidorowo – paprykowej salsie
Danie główne 2
Domowe, wyrabiane na miejscu gnocchi z fioletowych ziemniaków w sosie z czterech serów
Krem z zielonego groszku – wyobraźcie sobie, że smakował osobie, która naprawdę nie przepada za samym groszkiem. Mój M. za to może jeść groszek łyżkami – był zachwycony i… ja również! Smak delikatny, ale wyraźny, idealna temperatura, piękne podanie.
Ravioli i gnocchi w Chianti to dania, które sprawiają, że człowiekowi wydaje się, że kiedy wyjdzie z lokalu znajdzie się na ulicy toskańskiego miasteczka, a nie Warszawy. Smak tych dwóch dań (spróbowaliśmy po połowie) – obłędny. Paprykowa salsa pod ravioli przepyszna, sos z czterech serów pod gnocchi z fioletowych ziemniaków wyśmienity. I co ważne – wielkość porcji – to były dania, którymi można się najeść. Nie za mało, nie za dużo, ale DUŻO. W sam raz. Wracając do jedzenia oczami – one najchętniej zjadłyby jeszcze trzy dodatkowe porcje.
Ale największy problem z jedzeniem oczami był przy deserze. Panna cotta na musie z czerwonej porzeczki – chyba brakuje mi słownictwa, które mogłoby opisać, jakie to było pyszne. Idealne. Włoskie. Wspaniałe. Nie do podrobienia.
Pani Kelnerka była po prostu przemiła. W restauracji przebywali goście, a wśród nich mała dziewczynka, którą obsługa wspaniale i troskliwie się zajęła – to było naprawdę urocze!
To była jedyna restauracja, z której szczerze nie chciałam wychodzić. Chciałam tylko przytulić się do M. i tak zostać i kontemplować i przeżywać i słuchać tej cudownej włoskiej muzyki.
Być może pamiętacie, że mam problem z wrażliwością oczu na ostre światło – stąd również przebywanie w restauracji Chianti było dla mnie bardzo przyjemne, ponieważ światło jest tam bardzo ciepłe i przygaszone.
Cóż mogę powiedzieć o tej kolacji… Najchętniej wróciłabym tam jutro, pojutrze i codziennie, gdyby tylko było to możliwe… Z pewnością będę częstym gościem. Zachęcam Was bardzo, bardzo, bardzo, abyście przekonali się na własne oczy i języki, że to naprawdę Włochy w sercu Warszawy.
Pomyślałam, że zrobię taki swój prywatny ranking miejsc, w których byłam.
Przedstawia się następująco – przy czym pomiędzy pierwszym i drugim miejscem jest mniejsza różnica, niż pomiędzy dwoma kolejnymi. A o to i podium:
Restaurant Week dobiegł końca, ale wspomnienia, zarówno te smakowe, jak i te wzrokowe pozostaną w pamięci na dłużej.
Jeśli dotrwaliście do tego momentu chylę czoła, tekst wyszedł bardzo długi, ale nie chciałam go dzielić na części.
Każda z włoskich restauracji, w których byliśmy warta jest odwiedzenia – i mówię to zupełnie szczerze, nie tylko po to, aby napisać wyłącznie pozytywną opinię. Każde z tych miejsc jest inne. Każda z trzech włoskich restauracji ma swój własny, a wciąż włoski styl. Bardzo żałuję, że Festiwal nie odbywa się częściej. Już czekam na jego kolejną edycję!